Od wirtualu do bojowego lotu
Region
Czw. 21.08.2025 07:37:01
21
sie 2025
sie 2025
Działa zaledwie od półtora miesiąca, a już ogromnie ułatwia i przyspiesza szkolenie nowych pilotów. W 23. bazie lotnictwa taktycznego w Janowie koło Mińska Mazowieckiego zaprezentowano 20 sierpnia centrum symulatorów. Dzięki tym urządzeniom w przyszłym roku baza ma mieć już na tyle dużo personelu latającego, by wejść w system dyżurów bojowych.
Nowe centrum to niewielka hala, w której umieszczono dwie kilkumetrowej średnicy kule z białego plastiku. Każda z niedużą dobudówką i poutykanymi w kilku punktach projektorami. Z boku jest serwerownia oraz pomieszczenia, gdzie znajdują się konsole sterujące z kilkoma monitorami. Do tego wydajna klimatyzacja, rozbudowane systemy przeciwpożarowe – i to tyle, co widać na pierwszy rzut oka. Trudno się domyślić, że zainwestowano tu dziesiątki milionów złotych.Między grą a planetarium
Jeśli zajrzy się do wnętrza tych kul (a wojsko wpuszcza tam dziennikarzy dość niechętnie i z ostrym zakazem fotografowania), można zobaczyć, że otaczają one kabiny identyczne z tymi samolotowymi, dysponujące pełnym zestawem wskaźników i manipulatorów. Są dla nich wielkim sferycznym ekranem, na którym pojawia się generowana komputerowo rzeczywistość. Ową rzeczywistość można niemal dowolnie modelować: od ukształtowania terenu, poprzez porę dnia i warunki atmosferyczne, do samolotów, z którymi trzeba współdziałać lub które trzeba zwalczać. I całej gamy celów naziemnych, z których jedne można na różne sposoby niszczyć, a innych trzeba się z całej siły wystrzegać.
Wszystko to jest w pełni interaktywne, to znaczy zachowuje się zgodnie z tym, jakie manewry wykonuje i jakie systemy w swoim symulowanym samolocie uruchamia szkolony pilot. Po skończonym „locie” na stanowiskach do tzw. debriefingu można go wyświetlić na ekranie komputera, zrobić w razie potrzeby „stopklatkę”, cofnąć, nałożyć na mapę, wyrysować przebytą trasę, odtworzyć każdą czynność, wyłapać i przeanalizować wszystkie błędy.
U siebie zamiast w Korei
Co to daje? Ogromną oszczędność czasu i pieniędzy. Cała ta aparatura jest niezbędnym elementem szkolenia pilotów lekkich samolotów bojowych FA-50. Mińska baza od półtora roku ma 12 takich maszyn i czeka na dostawę kolejnych 20 (w ulepszonej wersji). Dowódca bazy, płk pil. Adam Kalinowski powiedział, że aby szkolić pilotów, trzeba ich było do tej pory wysyłać do Korei Południowej. Początkujących na kilka miesięcy, by nauczyli się latania na tym typie od podstaw. Zaawansowanych co pół roku na kilkanaście dni, aby odświeżyli sobie umiejętności, których trening na prawdziwych samolotach jest zbyt kłopotliwy lub ryzykowny.
Teraz można robić całe szkolenie na miejscu, przeplatając sesje na symulatorze z lotami treningowymi na prawdziwych samolotach. Są bowiem rzeczy, których zasymulować się nie da. Jedna – to występujące w gwałtownych manewrach przeciążenia, które mogą pozbawić pilota zdolności widzenia, a nawet przytomności. Druga – to stres. Bo wierna wizualizacja wierną wizualizacją, ale w symulatorze wiadomo, że jest od początku do końca bezpiecznie, a popełnione błędy nie będą miały nieodwracalnych, fatalnych następstw. W prawdziwym samolocie jest inaczej i do tego również trzeba przywyknąć.
Na początku daje się rzeczy proste, jak nawigacja w dzień i przy dobrej pogodzie. Potem dochodzą loty w nocy i w gorszych warunkach atmosferycznych, następnie różnego rodzaju sytuacje awaryjne i wreszcie coraz bardziej skomplikowane misje bojowe. Dzięki temu nie trzeba „zajeżdżać” drogich samolotów na cele treningowe, oszczędzając ich resurs i wydłużając żywotność. Lotnicy oceniają, że symulatory, choć bardzo drogie, zwrócą się w niższych kosztach eksploatacji samolotów w niewiele ponad rok.
Będą update’y
Mińskie centrum posiada na razie dwa urządzenia. Następne dwa pojawią się, kiedy do bazy dotrą kolejne samoloty. Z góry wiadomo, że będą modyfikowane. Polskie FA-50 mają bowiem dostać lepsze radary i systemy celownicze, poszerzony asortyment uzbrojenia oraz możliwość uzupełniania paliwa w locie. Wszystko to musi znaleźć odzwierciedlenie w symulatorach. Nie można też zapomnieć o budowanej cały czas bibliotece zagrożeń i celów, których zwalczanie również musi być najpierw przećwiczone „na sucho”. One również będą sukcesywnie trafiać do oprogramowania „białych kul”.
Gotowość bojowa wkrótce
Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz, który w środę (20 sierpnia) wizytował 23. bazę, pozytywnie ocenił wdrażanie systemu samolotów FA-50. Stwierdził, że samoloty te są nowoczesne, dobrze oceniane przez użytkowników, będą coraz lepiej uzbrojone i z pewnością znajdą swoje miejsce w naszych siłach powietrznych. Ocenił, że dzięki uruchomionym w lipcu symulatorom szkolenie kolejnych pilotów nabierze tempa. Dzięki temu w przyszłym roku baza będzie miała wystarczającą liczbę personelu, by wejść w system dyżurów bojowych, czyli ciągłej gotowości do ochrony polskiej przestrzeni powietrznej. Do tego czasu do bazy dotrze też zamówione już uzbrojenie.
Lekki, ale kąśliwy
Samoloty FA-50 nie miały w Polsce dobrej prasy. Ich zakup krytykowali politycy, wielu dziennikarzy i jeszcze więcej hobbystów i miłośników militariów. Podważano możliwości bojowe, wytykano słabsze niż w F-16 osiągi maszyny oraz udźwig i zestaw uzbrojenia. Politycy – jak widać po wypowiedzi ministra obrony – stopniowo się przekonali. Najwyraźniej zadziałał na nich argument, że nie do wszystkich zadań trzeba posyłać trudnowykrywalne F-35 i uzbrojone po zęby F-16, a niższe od nich aż o połowę koszty eksploatacji FA-50 pozwalają przesunąć część pieniędzy na inne wojskowe wydatki (których lista jest wciąż bardzo długa).
Piloci, którzy przesiedli się na FA-50 z MiG-ów-29 na początku byli nieco przytłoczeni ilością przekazywanych przez samolot informacji, które trzeba jednym rzutem oka „ogarnąć”, ale szybko polubili prostotę i wygodę pilotowania. Wysoko też oceniają parametry radaru, który może śledzić kilkadziesiąt celów powietrznych i kilkanaście naziemnych, a jego zasięg grubo przekracza 100 kilometrów.
Technicy i inżynierowie akcentują z kolei wysoką niezawodność samolotów. W ciągu ponad półtorarocznej eksploatacji zaledwie co dziesiątą misję trzeba przerwać ze względu na sygnał o jakiejś usterce, co stanowi najlepszy wskaźnik w polskim lotnictwie wojskowym. Jedni i drudzy wciąż się nowego sprzętu uczą, zaś baza szykuje się do przyjęcia kolejnych maszyn. Inwestuje zarówno w infrastrukturę (nowe hangary, magazyny części i uzbrojenia itp.) jak i w kadrę, która dla dwóch eskadr ma liczyć docelowo grubo ponad 500 osób.
Zobacz Galerię
13 Zdjęć



0 komentarze